Na świecie
istnieje bardzo wiele rozpoznawalnych osób (Justin Bieber, Beyonce, kto ich nie
kojarzy?). To samo tyczy się również Polski. Kto nie kojarzy Dawida Podsiadło,
kto nie kojarzy Artura Rojka, kto nie kojarzy Kamila Bednarka? Kto? Każdy z
tych artystów został rozpoznawalny, bo miał jakąś wyjątkową cechę, z którą
pokazał się bardzo dużej grupie ludzi, a ludzie polubili tego człowieka i
zaczęto pisać o tych ludziach w Internecie. Odbywają się wywiady z tymi
osobami, pozostawiają one jakieś ważne wydarzenia, lub rzeczy, które są warte
uwagi. Albo jakiś niemal idealnie dopracowany talent sprawił, że ci ludzie są
rozpoznawalni chociażby w małych miejscowościach i społeczeństwo ich po prostu
lubi. Aktorzy, piosenkarze, pisarze, poeci – zawody, za które się takich
znanych ludzi po prostu kocha. Na przykład poeta Adam Mickiewicz, kto nie słyszał
chociaż raz jego nazwiska, oznacza to, że jest nieobeznany w temacie za
przeproszeniem (sorry, że tak wrzucam wszystkich do jednego wora, ale w
dzisiejszych czasach to jest trochę wstyd chociaż nie kojarzyć nazwiska
Mickiewicza). Jednak dzisiaj skupimy się na niezwykle mało znanych polskich
aktorach filmowych i musicalowych (zdecydowana większość artystów, którzy
pojawią się w tym zestawieniu jest znana głównie z grania w musicalach w najróżniejszych
polskich teatrach i dowodzi, że my jaramy się jakimś Dawidem Podsiadło (nie to,
żebym twierdziła, że on jest śmieciem! wręcz przeciwnie – pan Dawid to bardzo
fajny synek, który naprawdę fantastycznie śpiewa!), a w tym kraju istnieją
aktorzy, o których nic nie wiemy, a często są, w gruncie rzeczy, lepsi).
Najpierw musicie wiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze: NA BANK 99% z was nigdy nie
usłyszało w swoim życiu nazwisk większości tych aktorów, nigdy nie zobaczyło
ich zdjęć oraz nawet nie wiedzieliście, że takie osoby w ogóle istnieją. Po
drugie: ja jako osoba, która naoglądała się masę tych, w muzykę owianych,
długich przedstawień teatralnych, jakimi są musicale, ich najprzeróżniejszych
wersji językowych i nie tylko oraz zapowiedzi, nasłuchała się muzyki z tych
spektakli (często w mega dużej ilości języków i wersji muzycznych), która
mogłaby rozmawiać i myśleć o tych dziełach dniami i nocami oraz, która zagłębia
się w tym, jak głupi, trudno, żebym przynajmniej nie kojarzyła nazwisk
strasznie dużej liczby aktorów grających w tych produkcjach. O jednych
musicalach potrafię powiedzieć więcej, o niektórych mniej. Np.: o „Les Miserables”,
czy o „Jesus Christ Superstar” potrafię trochę powiedzieć, ale nie wszystko,
wiem o czym to mniej więcej jest oraz słuchałam kilku utworów, ale nie znam
tego na pamięć. Z kolei o „Upiorze w operze”, czy o „Kotach” wiem o czym to
jest, no ale jestem prawie nieobeznana w temacie, poza tym, że słuchałam kilku
utworów i czytałam fabułę na Wikipedii. Jeżeli chodzi np.: o „My Fair Lady”, to
tylko słyszałam tytuł, nie wiem kompletnie o czym to jest i nigdy nie słuchałam
żadnej z piosenek z tego musicalu. Jednak jest jeden musical, który dostał w
moim serduszku wyjątkowe miejsce i który jest moim ulubionym, a mianowicie
„Jekyll i Hyde” na podstawie powieści szkockiego pisarza Roberta Louisa
Stevensona. Znam fabułę tego dzieła (w sensie musicalu), znam go niemalże na
pamięć, scena po scenie, znam całą ścieżkę dźwiękową i mogę nawet bez problemu
dowolne kwestie cytować. Jednak jeżeli chodzi o polskich artystów grających w
musicalach, to o jakieś ich części umiem przynajmniej powiedzieć jedno zdanie.
Dzisiaj opowiem wam właśnie o kilku (jak nie kilkunastu) takich aktorach.
Założę się, że nigdy o uszy nie obiła wam się większość tych nazwisk i
najprawdopodobniej (jak już wcześniej mówiłam) nie mieliście nawet świadomości,
że tacy ludzie w ogóle istnieją wśród nas. Przynajmniej dowiecie się czegoś
fajnego, bo kto z Polski, proszę was, słyszał o takim człowieku, jak np.:
niemiecki aktor telewizyjny i teatralny Thomas Borchert. Myślę, że teraz
zdecydowana większość z was złapała się za głowę i pomyślała: „Jaki Thomas
Borchert!? Kto to, do cholery, jest!?”. Dzisiaj jednak (jak już wspomniałam)
skupimy się wyłącznie na polskich aktorach filmowych i musicalowych oraz
wokalistach (o których, by the way, chyba nikt (przynajmniej) ze Śląska nigdy
nie słyszał). Chciałam jeszcze powiedzieć, że na początku rypnę wam jedną rolą
aktorską w filmie i trochę dubbingiem w animacjach, a później dopiero
przejdziemy do artystów grających w musicalach (a na koniec omówię mojego
ulubionego aktora musicalowego J).
1. Artur
Żmijewski
Ten aktor
akurat jest znany w Polsce, głównie z tytułowej roli męskiej w serialu
telewizyjnym „Ojciec Mateusz”. Jednak dubbingiem zadebiutował wcielając się w
lwa Alexa we wszystkich trzech częściach animowanego filmu dla dzieci „Madagaskar”
(tej bajki chyba nikomu nie muszę przedstawiać, chyba każdy ją chociaż
kojarzy). Ja znam tego aktora głównie przez oglądanie z nudów „Ojca Mateusza”,
ale zapamiętałam go w… dosyć unikatowo śmieszny sposób. Jak? Przez wiele lat
kojarzyłam Żmijewskiego, ale za żadne skarby nie wiedziałam, jak on się nazywa.
Odkryłam to dopiero przez odkrycie polskiej obsady najnowszej ekranizacji
„Króla Lwa” (zagrał tam Skazę), a było to, jakieś dwa dni temu. Żmijewski
ogólnie dobrze gra wszystkie trzy role i jest, jak dla mnie, w nich dobry.
2. Wojciech
Paszkowski
Nazwisko
tego aktora kilka razy obiło mi się o uszy podczas napisów końcowych w serialu
animowanym „Pingwiny z Madagaskaru”, w którym to wcielał się w Maurice’a. Tak
się śmiesznie złożyło, że dla odmiany użyczył głosu również Timonowi w trzeciej
części „Króla Lwa”, zamiast Krzysztofa Tyńca (taka fajna odmiana, bo szczerze
mówiąc, przejadł mi się ten kretyński Tyniec J). Jednak jeżeli chodzi o role
teatralne to (przynajmniej ja) kojarzę go wyłącznie z ról Gabriela Johna
Uttersona i Sir Danversa Carew w „Jekyllu i Hyde’zie” w „Teatrze Muzycznym” w
Poznaniu. Swoje role gra, na ogólną skalę, okej, bo z dubbingiem radzi sobie
doskonale, a w teatrze troszeczkę gorzej. Ale mimo to i tak minimalnie
przekracza tą poprzeczkę w moim umyśle, a jest to punkt o treści „tak, jest
pan/pani dobrym aktorem/dobrą aktorką i przekroczył/-a pan/pani ten magiczny
punkt w mojej główce”.
3. Tomasz
Steciuk
Ten aktor
zyskał u mnie na uznaniu przez swój naprawdę dobry w miarę rockowy głos (i
przez to, że jak nie wiedziałam jeszcze, jak on wygląda, to wydawało mi się, że
słyszę dzieciaka, nie więcej, niż 15 lat). Jeżeli chodzi o dubbing, to kojarzę
go jedynie z roli Szeregowego w serialu „Pingwiny z Madagaskaru” (prawie ten
sam przypadek, co u Paszkowskiego). Jeżeli jednak chodzi o role musicalowe, to
znam go z kilku. Zagrał m.in. Bywalca, Guca i Karmazyna z „Kotów” w „Teatrze
Muzycznym Roma” w Warszawie, Juana Peróna z „Evity” w poznańskim „Teatrze
Muzycznym” i Mariusza z „Les Miserables” w „Teatrze Muzycznym” w Gdyni. Jednak
od strony musicalów, został najbardziej doceniony w „Teatrze Roma” grając
tytułową rolę w „Upiorze w operze”, gdzie używa swego (napiszę to w
cudzysłowiu, bo nie da się tego inaczej określić) „rock voice”, odtwarzając tą
rolę GENIALNIE.
4. Łukasz
Brzeziński
Generalnie
powiem, że zapamiętałam tego aktora z równie absurdalnego powodu, co Artura
Żmijewskiego. A mianowicie: moja koleżanka z poprzedniej szkoły nazywała się
Brzezińska J. Jest to aktor, o którym z dzisiejszych przedstawianych osób
mam chyba najmniej do napisania, ponieważ Brzeziński kojarzy mi się tylko z
jedną rolą w jednym musicalu, w jednym teatrze oraz z zarządzaniem
przygotowaniami do drugiego spektaklu w tym samym teatrze. Przejdźmy do jego
roli.
Zagrał
Spidera z „Jekylla i Hyde’a” w poznańskim „Teatrze Muzycznym”, gdzie to będąc
na spektaklu patrzyłam podjarana, jak się drze tym swoim rockiem na Martę
Wiejak oraz jak śpiewa z chórem teatru drugą repryzę utworu „Fasada”. A jeżeli
chodzi o pomaganie w przygotowaniach, to pracował przy musicalu „Skrzypek na
dachu”. Ogólnie mówiąc przestraszył i zaskoczył mnie pozytywnie głosem grając
jednego z części debilów w „Jekyllu…”, ale też jego (przynajmniej mi znana)
praca przy musicalach była do bólu nudna i bardzo mu, z tego powodu,
współczuję.
(Teraz już
trochę wam wjadę z grubej rury, długo się zastanawiałam, jakiego artystę wymienić,
jako piątego, w końcu wymyśliłam, że strzelę jakąś kobietą, bo za dużo tych
facetów).
5. Paulina
Janczak
O tej
artystce napiszę również bardzo krótko (przepraszam, ale piszę to, co wiem z
głowy, więc proszę nie hejtujcie mnie). Wiem, że zagrała na pewno Christine z
„Upiora w operze” w warszawskim „Teatrze Roma” oraz dorosłą Cosette z „Les
Miserables” w tym samym teatrze. Śpiewała również na dwóch koncertach w Łodzi i
odtwarzała rolę Młodej w spektaklu „Sweet Chic Club”. Ogólnie mówiąc mój zakres
wiedzy o niej nie wygląda zbyt imponująco, to samo się tyczy Łukasza
Brzezińskiego.
(Pamiętajcie,
że nie jestem jedynym źródłem waszej wiedzy i możecie pobrnąć w Internet i się
dowiedzieć czegoś więcej o tych wszystkich osobach).
6. Grzegorz
Pierczyński
Muszę
powiedzieć, że ten aktor nie zachwycił mnie jakoś specjalnie, ale po prostu
twierdzę, że jest jak najbardziej dobry. Jeżeli chodzi o jego role, to
zadebiutował grając Gabriela Johna Uttersona z „Jekylla i Hyde’a” w „Teatrze
Muzycznym” w Poznaniu, a w „Teatrze Muzycznym Roma” w Warszawie zagrał m.in.
karczmarza Thenardiera z „Les Miserables”. Grał również w „Teatrze Powszechnym”
w Radomiu jako Symeon z musicalu „Józef i cudowny płaszcz snów w technikolorze”
oraz jako… ten profesor z bardzo niskim ilorazem inteligencji, co zapomniałam,
jak on się nazywał, z musicalu „Taniec Wampirów” w „Teatrze Roma”. (Przepraszam,
że tak mało piszę o samych aktorach, ale zdecydowaną większość znam tylko i
wyłącznie z ról w różnych spektaklach… NAPRAWDĘ, WYBACZCIE, ALE JA NIE JESTEM
WIKIPEDIĄ, TYLKO CZŁOWIEKIEM I NIE NAPISZĘ WAM ABSOLUTNIE WSZYSTKIEGO, BO JA
NIE PISZĘ TEGO PO TO, ZEBYŚCIE ODE MNIE WIEDZIELI O TYCH AKTORACH JAK NAJWIĘCEJ,
TYLKO ŻEBY UŚWIADOMIĆ WAM, ŻE W POLSCE SĄ LEPIEJ UTALENTOWANI LUDZIE OD
WOKALISTY „KULTU”. I ŻEBYŚCIE WIEDZIELI, ŻE JA (dwunastoletnia dziewczynka,
która nie umie nawet nie mlaskać przy stole) DOŚWIADCZYŁAM W ŻYCIU, ŻE JESTEM
NIKIM W PORÓWNANIU Z TYMI OSOBAMI I, ŻE INTERNET SŁUŻY NIE TYLKO DO GRANIA I
OGLĄDANIA DURNOWATYCH FILMÓW, ALE TEŻ DO DOWIADYWANIA SIĘ FAJNYCH RZECZY,
DOBRA!? DZIĘKUJĘ!). Jeżeli chodzi o to, jakie Pierczyński wywarł na mnie wrażenie
podczas oglądania… niestety jednego z ostatnich spektakli „Jekylla i Hyde’a”…
to tak: fajnie wywoływał u mnie emocje, szczególnie podczas ostatniego
fragmentu, gdzie (uwaga, spoiler!) Hyde grozi, że zaraz zabije Emmę, a Utterson
krzyczy, żeby natychmiast ją puścił, to wyglądało to dla mnie tak prawdziwie,
po prostu i sprzedawało mi, że ja niby jestem w tym świecie, że aż… och! Cóż
bym dała, by to jeszcze raz zobaczyć! Śpiewał również super, ale… żaden z tych
aktorów, to jeszcze niestety nie ten poziom, lub nie ten przypadek, żeby mógł
zostać mianowany moim ulubionym.
7. Marta
Wiejak
Pomyślałam,
że postrzelam sobie kobietami trochę, bo tak, jak mówiłam, za dużo facetów, a matriarchat w mojej
dzisiejszej notce jest żaden (pomijając kompletnie fakt, że artysta, który
pojawi się na końcu i jest moim ulubionym jest mężczyzną). I myślałam sobie:
„Kurde, za mało dziewczyn!”, a poza tym planowałam też ich trochę wymienić, tak
więc sorry, panowie, coś za coś J. Marta Wiejak jest chyba jedną z
lepszych aktorek sceny musicalowej w Polsce i ogólnie. Czemu tak twierdzę?
Ponieważ jej… że tak powiem, dosyć „męski” głos jest w jakimś stopniu
(przynajmniej dla mnie) wyjątkowy i sprawia, że kiedy ją słyszę, to
przypominają mi się te wszystkie czteroletnie dziewczynki, które udają przed
nastoletnimi menelami na ulicy, że umieją się bić (i taka ciekawostka
(przepraszam za wyjawianie danych osobowych, jeżeli ze względów bezpieczeństwa
nie wolno tego robić): ta aktorka jest moją imienniczką, swoją drogą, kiedy
miałam cztery lata, nie wiem czemu, nienawidziłam swojego imienia, ale
spokojnie – wyrosłam z tego na szczęście). Ale, nieważne! Przejdźmy do jej ról.
Grała m.in. w „Teatrze Muzycznym” w Poznaniu, w musicalu „Evita” jako tytułowa
bohaterka i w tym samym teatrze jako Lucy Harris z „Jekylla…” (z resztą miałam
okazję ją zobaczyć na scenie w tej właśnie roli, kiedy byłam na tym musicalu J). Zagrała też w gliwickim „Teatrze
Muzycznym” jako Motricia Addams z musicalu „Rodzina Addamsów”.
Miała też
wspólnego coś z dubbingiem, ale nie za wiele, bo wykonała między innymi utwór
„Świąteczny czas” w krótkometrażówce na podstawie „Krainy Lodu”, o nazwie
„Kraina Lodu: Przygoda Olafa” (sorry, za bez sensu wtrącenie, ale jej głos
brzmi w tej piosence tak niepodobnie, że jak jeszcze nie wiedziałam, że ona
istnieje, to z niczym mi się nie kojarzył, a nawet teraz, nie jestem wstanie
tego głosu rozpoznać, strasznie niepodobne) . Użyczyła też głosu… nie wiem,
komu lub czemu w serialu animowanym „Jej Wysokość Zosia”. Ogólnie mówiąc
aktorka bardzo dobra.
8. Łukasz
Dziedzic
Tego aktora
kojarzę jedynie z nazwiska i ról, wiec powiem wam tylko jego role. Zagrał m.in.
w gdyńskim „Teatrze Muzycznym” jako apostoł Piotr w musicalu „Jesus Christ
Superstar”, w „Teatrze Roma” zagrał tego… hrabiego Draculę z problemami
psychicznymi (nie pamiętam, jak się nazywał) z „Tańca Wampirów” oraz inspektora
Javerta z „Les Miserables”. Natomiast ja kojarzę go wyłącznie z roli Eryka
(czyli upiora, jak ktoś nie wie, kim, do licha ciężkiego, jest Eryk) z „Upiora
w Operze” w Operze Podlaskiej. Aktor według mnie, średni, bo śpiewa niskim
tonem basu, przez co jego głos jest po prostu irytujący. Jednak mimo wszystko
widać, że się stara, no, ale… nie! To nie dla mnie.
9. Adrian
Wiśniewski
Jest to
właściwie jeden z wokalistów studia muzycznego o nazwie „Accantus”. Czemu o nim
mówię? Studio „Accantus” zajmuje się głównie tworzeniem polskojęzycznych
coverów piosenek z najróżniejszych filmów, seriali, przedstawień teatralnych
lub właśnie z musicalów. Wiśniewski to jeden z lepszych wokalistów tego studia,
ponieważ świetnie nadaje się do odtwarzania utworów, które śpiewają męskie
postacie wymagające wokalu na poziomie zdzierania sobie gardła do
nieprzytomności, czyli najmocniejszego stopnia głosu rockowego. Ten aktor
właśnie taki głos ma, dlatego napiszę wam wyłącznie utwory, jakie śpiewał
(solo, lub razem z innymi wokalistami w studiu). Jeżeli chodzi o utwory z
musicalu „Afera Mayerling”, to wykonał m.in. utwory „Wenn Das Schicksal Dich
Ereilt” (w duecie z Sylwią Banasik) oraz „Die Faden In Der Hand” (solo). Jeżeli
chodzi o covery z „Jekylla i Hyde’a”, to zaśpiewał m.in. „Alive!” i
„Confrontation” w solówce (to tyle, co mam o nim do powiedzenia, i przypominam
(znowu): ja nie jestem Internetem, możecie sobie resztę wygoogle’ować, piszę
wam tylko to, co sama wiem, a nie zupełnie wszystko).
10. Damian
Aleksander
Ten aktor
kojarzy mi się tylko z jedną rzeczą. A mianowicie: do każdej ze swoich ról,
albo się nie za bardzo nadaje, albo jest przereklamowany. W sensie: nie, że się
nie stara, albo jest bez powołania, nie o to tu chodzi. Po prostu zawsze używa
tego samego sposobu, kiedy operuje głosem, i kiedy się porusza, grając danego
bohatera, co nie działa w przypadku wszystkich ról. Np.: w przypadku Upiora
(Teatr Muzyczny Roma), czy Jezusa (Teatr Muzyczny w Gdyni) to działa, ale w
przypadku Jekylla/Hyde’a (Teatr Muzyczny w Poznaniu), czy Jean Valjeana (Teatr
Muzyczny Roma) to już nie działa, więc tutaj on musi troszeczkę inaczej grać i
troszkę inaczej podchodzić to tego tematu. Jednak nie oszukujmy się - głos ma w
porządku. Nie mówię, że to jest jakiś wystrzał, ale też nie jest to zupełna
ciapa. Każdą z ról stara się również jak najlepiej grać, tylko, że… nie zawsze
mu to wychodzi. A ja mam przypuszczenia, że nie wychodzi mu z każdym razem ze
względu na ten sam konkretny sposób grania roli, którego używa, podczas grania
jakiegokolwiek bohatera, w jakimkolwiek musicalu i (co chyba, w tym przypadku,
najważniejsze) w różnych teatrach. Jeżeli chodzi o duety, to najlepiej, myślę,
wypada w duetach z Edytą Krzemień (np.: „Upiór Opery” („Upiór w operze”), czy
„Śmierć Fantyny” („Les Miserables”)). Chociaż muszę wspomnieć, że był jeden raz
(w jednym musicalu, w jednym teatrze), kiedy Aleksander zrobił swoim głosem
tzw. „z buta wjeżdżam”, a mianowicie: w „Upiorze…”, w „Teatrze Roma”, na
początku utworu „The Mirror”. Tak na ogólną skalę gra okej, nie super, wow, ale
okej.
11. Edyta
Krzemień
O tej
aktorce trochę wiem i doświadczyłam jej aktorstwa na „Jekyllu…”. Zagrała w
kilku teatrach m.in. w „Teatrze Roma” i poznańskim „Teatrze Muzycznym”. W tym
pierwszym zagrała w „Les Miserables” jako Fantyna i w „Upiorze...” jako
Christine (rola, z którą jest najbardziej kojarzona). Z kolei z poznańskiego
teatru jest (przynajmniej przeze mnie) kojarzona wyłącznie z roli Emmy Carew w
„Jekyllu i Hyde’zie”. Ja jej aktorstwo jak najbardziej lubię i twierdzę, że się
do tego nadaje, tylko, że… jest jeden czynnik, który podważa trochę mój zachwyt
jej pracą (przepraszam, zawsze musi być jakieś „ale”, no, sorry, nikt nie jest
idealny). A, mianowicie: kiedy Krzemień gra jakąś postać, to ma to do siebie,
że kiedy akurat jej rola nie wymaga w danym momencie niczego, oprócz stania (i…
patrzenia… się… gdziekolwiek), to… widać, że ona… jest przez cały czas martwa w
środku, totalne zero emocji (w sensie na twarzy). Jej się chyba wydaje, że jak
będzie udawała posąg, który tylko oddycha i mruga oczami, to nikt tego nie
zauważy, i, że wszyscy będą mieli gdzieś, że ona co jakiś czas na kilka sekund
robi z siebie błazna. Chodzi mi o to, że ona wykazuje… zero mimiki, a jak
śpiewa to już w ogóle „I am not alive!”. Nie wiem, nie uśmiecha się, właściwie
nie rusza się prawie, już nawet uczy się nie mrugać oczami. I to też nie jest
tak, że ona jest np.: Simbą z nowego „Króla Lwa”, że sobie może nie dawać
ludzkich oznak życia, bo nie ma, jak, tylko jest człowiekiem, który jednak,
bądź co bądź, musi trochę (żeby były dobrze widoczne) pokazać te emocje z
ciałem, a z twarzą najbardziej, BO MA TAKĄ MOŻLIWOŚĆ. Ale tak naprawdę nie
przeszkadza mi to zbytnio, żebym, widząc ją na scenie, się znakomicie bawiła,
bo głos ma dobry. A im dalej się siedzi od sceny, tym mniej jest ta „bezemocjonalność
cielesna” dostrzegalna. Jednak, mimo to, jest aktorką bardzo dobrą, i nawet
gdybym siedziała w pierwszym rzędzie, to, gdybym się wkręciła w akcję, to bym
szybko zapomniała i przestała zwracać na to uwagę. Miałam okazję ujrzeć ją w
Poznaniu na „Jekyllu…”, właśnie w roli Emmy. I… grała dobrze, ale nie wow, ze
względu na właśnie epizodyczny brak emocji w ciele (co oczywiście NIE ZMIENIA
FAKTU, że moja ocena grania przez nią tej roli jest bardzo wysoka). A tak na
ogólną skalę (jakby wziąć wszystkie role razem do kupy), to gra naprawdę
wspaniale.
(Mówię –
macie teraz czas na mojego ulubionego aktora, szczerze mówiąc, czekałam przez
cały czas pisania notki, żeby o nim napisać i napiszę o nim chyba najwięcej, a
o tym dlaczego się tym człowiekiem tak strasznie jaram, dowiecie się jak,
przejdziemy do opisywania).
12. Janusz
Kruciński
Ten, (tak na
oko) w średnim wieku, mężczyzna jest dowodem na to, że głosy męskie potrafią
być czasami odwieczną zagadką, której my, baby, nigdy nie będziemy w stanie
rozwiązać. Co jest w nim takiego niezwykłego? Na początku wspomnę, że jest
chyba (pod względem rankingu) drugim najlepszym, jak nie najlepszym aktorem, w
całej Polsce. Ale za nim przejdziemy do tłumaczenia, czemu tak jest, to
napiszę, iż jest tak dobry, że aż zagrał w naprawdę trudnych musicalach. M.in.
zagrał Jezusa z „Jesus Christ Superstar” w Teatrze Rozrywki w Chorzowie, a w „Teatrze
Muzycznym” w Poznaniu zagrał w tym samym musicalu Judasza. Natomiast jeżeli
chodzi o warszawski „Teatr Roma”, to zadebiutował m.in. rolą Jean Valjeana z
„Les Miserables”.
Jednak ja
najbardziej go ubóstwiam w roli głównego bohatera z „Jekylla i Hyde’a” w
Poznaniu (w Chorzowie z resztą też grał tą postać i ja teraz nie wiem, co jest
bardziej zaskakujące: to, że się do tej roli nadaje lepiej od kogokolwiek, czy
to, że grał tą samą rolę, w tym samym musicalu, ale w dwóch różnych teatrach.
niech mi ktoś odpowie na to pytanie). Ale, nieważne! Przechodzimy do sedna. Otóż…
gdyby nie jeden czynnik, to nie byłby dla mnie aż tak wyjątkowym aktorem
(serio, wtedy bym wolała bardziej Tomasza Steciuka, niż jego). A mianowicie:…
BOŻE… ŚWIĘTY… TEN… GŁOS… JEST… CUDOWNY!! Ale poważnie! Kiedy ja to usłyszałam
to póki nie zobaczyłam Krucińskiego w Poznaniu na „Jekyllu…” na własne oczy, to
sobie myślałam: „Nie, to nie może być prawda! Niemożliwe, żeby miał w
rzeczywistości aż tak piękny i różnorodny głos. To jest na pewno podróba, na
pewno ktoś to przerobił!”. Ale mimo wszystko poszłam z rodzicami, bo po
pierwsze: marzyłam od miesięcy, żeby zobaczyć mój ulubiony musical w Polsce, a
po drugie: byłam niemal pewna, że ktoś podrobił głos i to złoto powstało za
pomocą komputerów, ale… jednak coś mi z tyłu głowy podpowiadało, że to jednak jest
prawdziwy głos tego aktora, a po trzecie: myślałam sobie „Nie dowiem się, póki
tego nie sprawdzę”. I już w początkowych scenach akcji byłam totalnie zszokowana
(mój mózg tego zwyczajnie nie obliczył) i myślałam sobie (jednocześnie
wstrząśnięta, zdziwiona i uszczęśliwiona oraz odetchnęłam z ulgą): „Tak! Jezu…
on naprawdę ma taki głos!”. Jak doszłam do takowej informacji? Podrabiać głosu
na żywo nie mogą, no, bo jak? Nie da się! A puszczać podłożonego również nie
mogą, bo doskonale słychać, czy głos jest podłożony, czy nie (i trzeba chyba
nie mieć słuchu, żeby tego nie zauważyć), więc wszyscy na widowni, by się od
razu skapnęli, że coś jest nie tak. Głos tego aktora jest nie tylko bardzo
piękny, ale i oryginalny. Nie znałam jeszcze dotąd żadnego aktora, lub
piosenkarza (żadnego), który by umiał nie staczać się chwilowo. W sensie, kiedy
Kruciński śpiewa wysokie partie, to robi to tak, że śpiewa tym samym tonem, co
normalnie, tylko… dużo głośniej, co skutkuje tym, że nie brzmi wtedy, ani, jak
piszcząca panienka, ani jak stary chłop. To jest tak oryginalne, że nawet w
myślach nie umiem tego odtworzyć. Oczywiście wam żadnego filmu z piosenką nie
wstawię, bo mnie prawa autorskie dopadną. Ale… uwierzcie mi na słowo – to was
wbije w fotel. Nie odkryłam jeszcze żadnego aktora, który by śpiewał TAK
CZYSTO, TAK BARDZO UMIARKOWANIE I JEDNOCZEŚNIE PEŁNĄ PIERSIĄ, ŻE… Boże, przez
chwilę, na serio mi się wydawało, że słyszę anioła (i mówię poważnie: mój opis
przeżyć NAPRAWDĘ NIE JEST PODKOLORYZOWANY, a jeżeli mi nie wierzycie to,
sprawdźcie sami). Jednak to nie koniec niespodzianek, jakie skrywa w sobie
krtań Janusza Krucińskiego. Jest jeszcze jedna, lepsza, strona jego głosu,
którą ma szansę jakkolwiek pokazać grając wyłącznie w „Jekyllu…”. Jest to… (że
tak powiem) podgatunek głosu rockowego, który polega na tym, że aktor używając
go śpiewa zupełnie tak samo jak normalnie, z tą różnicą, że znacznie bardziej
wściekle, donośnie i drapieżnie (skąd to wiem? a, no, bo byłam i on grał główną
rolę). Utwór „Alive!” (akurat w tej wersji musicalu), w wykonaniu Krucińskiego,
jest najlepszą piosenką w całej akcji. Bo jest w pierwszej kolejności popisem
możliwości głosowych aktora, a dopiero później mega fajnie wpadającym w ucho
utworem. Kiedy ja to usłyszałam pomyślałam: „JEZUS, MATKO MOJA NAJŚWIĘTSZA, CO
SIĘ STAŁO!?”. Jednocześnie tak mnie zamurowało, iż przez ułamek sekundy
myślałam, że zaraz dostanę ataku serca. I ja się też nie dziwię, że był nawet
wokalistą zespołu rockowego. Prawdę mówiąc, przez to, że Kruciński jest tak
dobry w roli Jekylla/Hyde’a, to aż Damian Aleksander, występując w tym
spektaklu, i chcąc jak najwięcej razy wypaść dobrze, tak naprawdę więcej w
przedstawieniu psuje. Dlaczego? Bo główna rola traci na spektakularności,
jeżeli to nie jest ta konkretna ikona. Chociaż jest jeden element (ale naprawdę
malutki i mało znaczący), który temu aktorowi nie za dobrze wychodzi (ale, tak
jak w przypadku Edyty Krzemień, nie przeszkadza to zbytnio w moim zachwycaniu
się jego aktorstwem). A mianowicie: jeżeli chodzi o psychopatyczny śmiech to
prawie tego nie umie. Na serio! Jak sobie patrzyłam na utwór „Konfrontacja”, to
było widać, że bardzo się męczy, bo nie dość, że nie za dobrze to robił, to
jeszcze musiał się praktycznie podduszać nawet, żeby mu to jakkolwiek wyszło.
Ale był jeden raz kiedy ten śmiech mu wyszedł całkiem dobrze bez przemęczania
się, a mianowicie: podczas jednego z pierwszych spektakli w „Teatrze Rozrywki”.
Ale mimo to, jego poświęcenie jest dla mnie warte o wiele więcej, niż tylko
braw (pomijając kompletnie fakt, że gra tą rolę od niespełna 12 lat i musi już
mieć tak zmachane gardło, że aż jestem ciekawa, jak źle się czuł po każdym z
ostatnich spektakli i… jak? pytam się: jak? jakim cudem jeszcze nie wylądował z
tym gardłem w szpitalu?). Jeżeli chodzi o działalność to był asystentem,
bodajże, pani Uchman podczas przygotowań do premiery musicalu „Evita” w
poznańskim Teatrze Muzycznym. Jeszcze (przysięgam, że nie wiem, jak to się
stało!) jest tak dobry do KAŻDEJ z ról, do jakiej go, kiedykolwiek i
gdziekolwiek, wybrano, że jacykolwiek inni aktorzy w tych rolach, w porównaniu
z nim, są co najmniej naciąganie średni. Co więcej jest też aktorem dosyć
ładnym, więc nie dziwcie się, że jak oglądam sobie jego zdjęcia i PATRZĘ NA TE
BŁĘKITNE ŹRENICE, to od razu wyobrażam sobie, jaką musiał być słodziną, jako…
tam… 8, czy 7-latek. Ogólnie mówiąc Kruciński jest dla mnie najlepszym aktorem,
w ogóle, w historii (i możliwe, że już nawet jestem uzależniona od słuchania
materiałów na których śpiewa właśnie on) ze znakomicie oryginalnym głosem.
Na koniec
jeszcze, jakby ktoś zapomniał, przypomnę, że, jeżeli jesteście zainteresowani i
chcielibyście dowiedzieć się czegoś więcej o osobach w dzisiejszym zestawieniu,
to odsyłam was w „Google” i życzę przyjemnych następnych godzin waszego życia
(i spóźnione życzenia: wesołego Halloween). Mam nadzieję, że notka wam się
spodobała i, że dowiedzieliście się czegoś nowego. To tyle z mojej strony.
Trzymajcie się, pa!