Więc ja byłam w szoku, że zostało to przedstawione w tak uniwersalny i
pomysłowy sposób. Rock opera „Jesus Christ Superstar” opowiada o… nie wiem…
ostatnich pięciu dniach, ostatnim tygodniu, może… generalnie o ostatnich chwilach
życia Jezusa Chrystusa... ale opowiada o tym w nietypowy sposób. Byłam zobaczyć
to dzieło z rodzicami w „Teatrze Muzycznym” w Łodzi i muszę powiedzieć, że to
jest naprawdę dobre widowisko. Miałam szczególny opad szczęki, kiedy wzięłam
pod uwagę fakt, że ten „musical” został stworzony przez kompozytora Andrew
Lloyda Webbera, czyli człowieka, od którego dostaliśmy… no… wesolutki (na
poziomie 9-10 latków) recital „Koty”, który był o szacunku do tych przesłodkich
zwierzątek domowych (mój kolega z klasy ma kota, więc, gdyby to obejrzał, to by
się, myślę, nauczył, jak ma się obchodzić ze swoim pupilkiem). Od Webbera
dostaliśmy również musical „Upiór w operze”, który jest największym „szajsem”,
jakiego w życiu miałam okazję obejrzeć, totalna porażka, bardzo tego czegoś nie
lubię! A czemu? A temu, że opowiada NIBY o tym, że nie każdy potwór jest
potworem i odrzuceniu społecznym, ale tak naprawdę nie opowiada o tym, że
trzeba być empatycznym… tylko o tym, że jeżeli jesteś facetem, to możesz sobie
bezkarnie niewolić młode kobiety, bo płeć żeńska to (wg tego musicalu) idiotki,
więc i tak się będą ciebie słuchały i zawsze wszystko ci wybaczą, nie ważne,
jak chamski, i jak bezczelny dla swojej niewolnicy byś był (nawet daje wam
proste wskazówki, jak możecie dręczyć psychicznie kobietę i jeszcze mówi, że to
jest dobre). Więc z racji tego, że „Jesus Christ Superstar” stworzył Webber, to
ja byłam jeszcze bardziej w szoku, że to się mu udało. Najpierw o oprawie
wizualnej. Scenografia była bardzo ładna, najbardziej mi się podobał krzyż, na
którym wisiał Jezus. Jeżeli chodzi o choreografię, to ta również była utrzymana
na bardzo wysokim poziomie i to wyglądało dobrze.
Jeżeli chodzi o muzykę, to ta jest wspaniała wg mnie, bo ja
uwielbiam muzykę rockową, więc to w szczególnie ciekawy sposób wciągało mnie w
ten świat. W świat chrześcijańskiego Jezusa. Spektakl zaczyna się narzekaniem
Judasza na to, że Chrystus naucza Żydów, a kończy wypłakiwaniem się Marii
Magdaleny w martwe ciało Syna Bożego. Czemu wam mówię, jak się ten „musical”
zaczyna i kończy? Nie wiem, bo tak po prostu mi się zachciało (aha i
przepraszam za spoilery). Powiem wam taki sekret. W Łodzi JCS jest wystawiane po
angielsku z polskimi napisami wyświetlanymi na ekranie nad sceną (ale aktorzy,
którzy w tym występują, normalnie grają po polsku i Polakami są, po prostu
„Teatr Muzyczny” wystawia JCS po angielsku, bo… bo tak), a dla mnie to
jednocześnie było super, bo się mogłam poduczyć angielskiego (korzystając z tej
okazji totalnie olewałam napisy, a zamiast tego słuchałam, co aktorzy
śpiewają). Z drugiej jednak strony nie była to dla mnie super sprawa, bo
wcześniej przesłuchiwałam sobie x razy cały album z zapisem oryginalnej
londyńskiej produkcji z… 1996, bodajże… a tłumaczenia polskiego w życiu nie
słyszałam i chciałam pójść zobaczyć „Jesus Christ Superstar” po to, żeby
tłumaczenie usłyszeć, a nie po to, żeby usłyszeć oryginał (chociaż, jak
mówiłam, ma to plusy w postaci np.: najlepszego sposobu na naukę angielskiego).
Teraz czas na ocenianie aktorów, którzy odwalają najwięcej roboty odgrywając
spektakl. Omówię sobie kilka ról (nie wszystkie, bo boję się, że mi „papieru”
nie starczy… taka wymówka J). Na pewno trzy najważniejsze role w moim podejściu
odgrywali: Marcin Franc (Jezus), Janusz Kruciński (Judasz) i Justyna Kopiszka
(Maria Magdalena). Aktorzy wypadli świetnie, tym bardziej, że ja dwóch aktorów
kojarzyłam. A mianowicie: Franca usłyszałam na kilku youtube’owych materiałach
studia „Accantus”, a Kruciński jest moim ulubionym aktorem musicalowym, więc
tym łatwiej było mi się przysłuchiwać. Pan Marcin świetnie wczuwa się w rolę
takiego duchowego przywódcy zesłanego przez Boga, który nie wie, jaki Bóg ma
niby plan chcąc go powiesić na krzyżu, ale przystaje na wyroki boskie, bo
wierzy, że Stwórca wie najlepiej, jak zbawić ludzkość. Przy czym, są w tej rock
operze tacy bohaterowie, którzy wierzą ślepo, że Jezus jest Bogiem (ale takim,
który wyzwoli Izrael w sensie politycznym, a myśli tak np.: apostoł Chrystusa,
Szymon Zelota… który śpiewa nawet utwór zatytułowany jego własną tożsamością!).
Są też tacy, którzy widzą w Jezusie dobrego człowieka (i nawet zdają się być
jego najbliższymi przyjaciółmi), ale nieco się boją, że Jezus posuwa się za
daleko oraz są pewni, że jeżeli tak dalej pójdzie, to rzekomy Syn Boży rychło
zginie (a taki jest tylko i na wyłączność kolejny apostoł Judasz Iskariota i
jest to jedyna biblijna postać, która zaciekawiła mnie bardziej, niż
jakakolwiek inna biblijna postać, a czemu, dowiecie się za chwileczkę). Są też
tacy bohaterowie, co rządzą pewną ilością ludzi w Rzymie i w Izraelu oraz… są
tymi złymi, których się nienawidzi, są tymi, którzy uważają, że jeżeli dadzą
Jezusowi „wpajać Żydom do mózgów jego manipulacyjne sztuczki”, to stracą
władzę, i z tego powodu organizują pojmanie Jezusa, cały ten jego proces i jego
śmierć na krzyżu (tacy są np.: żydowscy arcykapłani, Kajfasz i Annasz, do
których, wg Biblii, Jezus zaraz po swoim pojmaniu był na zmianę odsyłany w celu
wydania na niego wyroku… a z kolei w naszej operze rockowej jeden jest teściem
drugiego i razem z innymi arcykapłanami knują brudny spisek mający na celu
unieszkodliwienie rzekomego „politycznego rywala”). Teraz, jak obiecałam,
powiem dlaczego jedyną postacią z Pisma „Świętego”, którą naprawdę lubię jest
właśnie Judasz. Otóż ja w kościele i na religii w starej szkole (bo się
przeniosłam po skończeniu czwartej klasy, a w ogóle, jakby ktoś nie wiedział,
teraz chodzę do szóstej klasy i mam dwanaście lat) nasłuchałam się o nim samych
negatywnych rzeczy, a mianowicie: ilekroć tylko była o Judaszu jedna wzmianka,
to zawsze było to coś w stylu: „Judasz zły”, „Judasz taki”, „Judasz śmaki” (czy
coś równie przypisującego miano najgorszego na świecie), a jako jedyny powód podawali
najczęściej zdradę Jezusa faryzeuszom za trzydzieści, a wg niektórych przekazów
czterdzieści, srebrników („faryzeuszom” czyli tym arcykapłanom, jak ktoś nigdy,
do licha ciężkiego, takiego słowa nie słyszał). I niby ja nie powinnam mieć z
tym problemu, ale go mam. On nie leży w tym, że ja bronię zdrajcy (bo zdrajca
zdrajcą, ale Judasz w Dziejach Apostolskich był naprawdę spoko gościem i ja nie
rozumiem, czemu katolicy aż tak strasznie go nienawidzą „BO ZDRADZIŁ”, bo to
był fajny facet). Problem leży w tym, że ta cała historyjka ze zdradą Judasza i
planem Bożym mającym na celu zbawienie ludzkości, brzmi zupełnie tak… jakby
TYLKO Bóg miał specjalne uprawnienia do tego, żeby czynić zło, bo robi to dla
większego dobra, ale ludzie już nie mają, nawet jeżeli ciągnie to za sobą dużo
lepsze konsekwencje, niż alternatywa (w ogóle sorry za te bardzo długie zdania,
ale nie umiem tego inaczej napisać, bo muszę coś więcej napisać, jak czegoś nie
rozumiecie, to na spokojnie sobie przeanalizujcie i mi nie panikować, jeszcze
raz przepraszam). W sensie, ja ten problem rozumiem, jako niesprawiedliwą
sprzeczność o treści: Jeżeli Bóg czyni OGROMNE ZŁO, rzekomo po to, żeby zrobić
większe dobro (mogąc bez… absolutnie żadnego wysiłku zbawić świat bez potrzeby
Syna, a mianowicie wystarczy, że sobie pomyśli, że chce, żeby świat był
zbawiony, a tak się stanie, bo… jest podobno wszechmogący (O ILE TO JEST
PROSTSZE I O ILE MNIEJ WYWOŁUJE NIEPOTRZEBNE CIERPIENIE, NIŻ POŚWIĘCANIE
CAŁKOWICIE NIEWINNEGO CZŁOWIEKA I WYLEWANIE NIEWINNEJ KRWI, TYLKO DLATEGO, ŻE
„OGROMNY BOŻY UMYSŁ” NIE BYŁ W STANIE OBLICZYĆ, ŻE PRZEJAW WSZECHMOCY JEST
LEPSZYM ROZWIĄZANIEM!!)) to jest najlepszy na świecie… a z kolei, kiedy Judasz
robi to z tego samego powodu, co Bóg (POTEM JESZCZE BARDZO ŻAŁOWAŁ, A NAWET WG.
JEDNEJ Z EWANGELII BYŁ SKORY PŁAKAĆ!), to już wtedy to dla chrześcijan jest
niefajne „wtedy Iskariota be!”. Ja najmocniej przepraszam, ale uważam, że to
jest NIESPRAWIEDLIWE, że pierwsza istota może coś zrobić w konkretnym celu, ale
druga istota już nie może tego zrobić W TYM SAMYM CELU, ponieważ pierwsza
istota jest silniejsza!! Ale dobra! Już dosyć o tym Bogu! Teraz skupmy się
wyłącznie na samej sztuce. Podobało mi się również to, iż po mimo tego, że
tytuł tej rock opery brzmi JESUS CHRIST Superstar, to Jezus wcale nie jest
tutaj najważniejszy. Znaczy, oczywiście! To on jest centralną postacią dla
Maryśki, apostołów, a nawet arcykapłanów, którzy mają przecież straszliwą
chrapkę na to, żeby wbić mu nóż w plecy (a swoją drogą, gdyby ktoś się pytał
„jaka Maryśka?” to po prostu tak lubię nazywać Marię Magdalenę 😊). Ale to jest kawałek historii Jezusa przedstawiany Z PERSPEKTYWY
JUDASZA. Jego oczami wszystko poznajemy, to on jest naszym „narratorem” i widz
po prostu najbardziej lubi jego. Kolejna sprawa jest taka, że z racji tego, iż
ja nie mam zielonego pojęcia, jaka jest treść polskiej wersji libretta tego
„musicalu”, miałam ogromną frajdę z próby tłumaczenia sobie niektórych zdań w
czasie spektaklu (bo jak mówiłam na początku starałam się olewać napisy), więc
teraz chciałabym wam przedstawić zarówno okoliczności, w których te teksty
zostały wypowiedziane, jak i same teksty, bo to naprawdę sprawiało mi
przyjemność. Lecimy!
1.
Pierwszy
tekst dostajemy już prawie na początku, bo jest to utwór „Heaven On Their
Minds” śpiewany przez Judasza o tym, że Jezus błądzi w swojej robocie
(pomijając kompletnie fakt, że w sztuce z całej tej szmeraniny postaci
poznajemy w pierwszej kolejności właśnie Judasza). Oto cytat:
„Listen, Jesus, do you care for your race? Don’t you see, we must keep in our place?”. Nie wiem, czy
dobrze rozumiem angielski (pewnie nie), ale wydaje mi się, że chodziło mu tutaj
o to, żeby się zbytnio nie wychylali, ponieważ ŻYDZI TO ZDRADLIWY NARÓD I MOGĄ
ICH ZNISZCZYĆ. Ale nie jestem pewna.
2.
Drugi
cytat pochodzi z utworu „Everything’s Alright”, który śpiewa GŁÓWNIE Maryśka,
ale to jest fragment, w którym Judasz się na nią wkurza, ponieważ ta marnuje niesamowicie
cenny olejek na maszczenie stópek Jezusa. Oto cytat:
„Judasz: Woman, your fine ointment, brand new and expensive should have been
saved for the poor. Why has it been wasted? We could have raised maybe three
hundred silver piece or more. People who are hungry, people who are starving,
they matter more than your feet and hair! Maria Magdalena: Try not to get
worried, try not to turn on to problems than upset you, oh… eee… bla, bla, bla,
bla, bla 😊”. Zapewne chodziło o to, że Judasz uważa, że ten olejek,
którym Maryśka maści Jezusa powinien być przeznaczony dla biedaków (i ja się z
tym zgadzam), ale Maryśka Madzia próbuje uspokoić zeźlonego apostoła próbując
mu wytłumaczyć, żeby przestał się przejmować innymi ludźmi, a później w dalszej
części tej historii TWÓJ JEZUSEK próbuje swojemu jedynemu racjonalnie myślącemu
apostołowi przekazać coś w stylu: „OLAĆ ICH! NIECH UMIERAJĄ! MACIE KOCHAĆ TYLKO
I WYŁĄCZNIE MNIE!!!”. Oczywiście nie mówi TEGO WSPROST, ale za to wypowiada (a
raczej wyśpiewuje, bo w spektaklu nie ma partii mówionych) takie słowa, że
wszystko wskazuje na to, iż wyśpiewując je tak właśnie myślał.
3.
Kolejny
tekst pochodzi z utworu „This Jesus Must Die” śpiewanego, przez arcykapłanów o
tym, że Jezus jest niebezpieczny dla ich statusu społecznego i, że muszą się go
jak najszybciej pozbyć. Oto cytat: „Annasz: What then to do
about Jesus of Nazareth, miracle wonderman – hero of fools? Arcykapłan: No
riots, no army, no fighting, no slogans. Kajfasz: One thing I’ll say for him –
Jesus is cool. Annasz: We dare not leave him to his own devices. His half
witted fans will get out of control. Arcykapłan: But how can we stop him? His
glamour increases by leaps every minute – he’s top of the poll. Kajfasz: I see
bad things arising – the crowd crown him king which the Romans would ban. I see
blood and distruction, our elimination because of one man. Arcykapłani:
Because, because, because of one man. Kajfasz: Blood and destruction because of
one man. Arcykapłani: Because, because, because of one, cause, of one, cause of
one man. Arcykapłan: What then to do about this Jesusmania? Annasz: How do we
deal with the carpenter king? Arcykapłan: Where do we start with a man who is
bigger than John was then John did his Baptims thing”. Wydaje mi się, że arcykapłani próbują
dociec, co zrobić z Chrystusem, i w końcu wygrywa opcja unicestwienia go.
4.
Tym
razem tekst z utworu „Damned For All Time/Blood Money”, w którym Judasz w
długim monologu oświadcza arcykapłanom, że zdradzi Jezusa, choć ciężko jest mu
to zrobić i, że nie chce za to nagrody, a oni próbują go przekonać, żeby wziął
od nich kasę. Oto cytat: „Annasz: Cuit the protesting, forget the
excuses. We want information. Get up off the floor. Kajfasz: We have the
papers, we need to arrest him. You know his movements, we know the law. Annasz:
Your help in this matter won’t go unrewarted. Kajfasz: We’ll pay you in silver,
cash on the nail. We just need to know where the soldies can find him. Annasz:
With no crowd around him. Kajfasz: Then we can’t fail. Judasz: I don’t need
your blood money! Kajfasz: That doesn’t matter, our expenses are good. Judasz:
I don’t want your blood money!! Annasz: But the might as well take it. We thing
that you should. Kajfasz: Thing of the things you can do with that money.
Choose any charity, give to the poor. We’ve noted your motives, we’ve noted
your feelings. This isn’t blood money. It’s a fee, nothing… fee, nothing… fee, nothing
more. Judasz: On Thursday night you’ll find him where you want him. Far from the crowds in the garden of
Gethsemane”. Judasz nie za bardzo chciał te pieniądze wziąć, ale arcykapłani go
przekonywali, że to jest okej. I jak ja patrzyłam na tą scenę to sobie
myślałam: „Nie! Nie bierz tych pieniędzy, nic im nie gadaj!!”. Ale trudno już!
Jak wszyscy pewnie wiecie – stało się! A, swoją drogą, kiedy ja patrzyłam sobie
na scenę z „The Arrest”, kiedy to Jezus zostaje wydany przez Judasza, po czym
pojmany to na aż cisnął mi się na mózg jeden z cytatów biblijnych o treści:
„Judaszu, syna człowieczego pocałunkiem wydajesz?” (przy okazji to mówił
Chrystus… no bo, wiecie… Sola Scriptura 😊).
I to chyba tyle z „wielkich” cytatów z piosenek w tej rock
operze. Ten spektakl podoba mi się tym bardziej, że przedstawia jakby
troszeczkę takie „ateistyczne” spojrzenie na wydarzenia biblijne. Czemu?
Ponieważ akcja nie przedstawia tego fragmentu życia rzekomego Syna Bożego w
sposób typu: „Tak było naprawdę i basta!”, tylko w sposób typu: „Jedni
twierdzą, że Jezusek faktycznie był Synem Bożym, że umarł za grzechy ludzkości,
że zmartwychwstał, a inni z kolei twierdzą, że Jezusek był tylko jednym z wielu
pomyleńców, którzy byli jakimiś Bożymi Synami wyłącznie w ich chorych umysłach,
że nie zmartwychwstał, albo nawet, że w ogóle nie istniał… i tyle! Nikomu nic
do tego!”. I ja to rozwiązanie bardzo szanuję, ponieważ ten „musical” (jeżeli
tak na niego spojrzeć) mógłby poniekąd nauczyć tolerancji w temacie „religia vs
ateizm”. Czy chociażby, na wrzaski wielu duchownych i ignorantów religijnych
typu: „NIEBIBILIJNE! JAK ONI W OGÓLE ŚMIĄ NIE WIERZYĆ W NASZEGO PANA!? NIE MAJĄ
PRAWA BYĆ BEZBOŻNIKAMI! POSŁANNICY SZATANA! ZŁE, SPALIĆ TO!!”, odpowiada „A, co
za pieprzona cholera! Niech sobie będą ateistami, anty-teistami, buddystami,
muzułmanami, czy kimkolwiek innym. Czy
to wpływa na kogokolwiek, gdziekolwiek w jakimkolwiek czasie? No, nie!”. I ja
to serio mega szanuję, ponieważ w moim odczuciu ten spektakl, ani nie hejtuje
ludzi wierzących, ani nie satanizuje ludzi niewierzących. I po mimo tego, że ja
sama uważam, że religia jest jedną z najgorszych rzeczy na świecie, to staram
się szanować ludzi, którzy uważają, że gdzieś tam w górze istnieje duchowy
facet w chmurach. I staram się również, kiedy trzeba, trzymać złośliwe
komentarze na wodzy (choć uważam, że to powinno też działać w drugą stronę, a
niestety, szczególnie w Polsce, w większości przypadków tak nie jest). Dla mnie
morał opery rockowej „Jesus Christ Superstar” jest taki: „Szanuj ludzi, którzy
mają inne poglądy, niż ty, pod warunkiem, że nijak nie szkodzą one nikomu, ani
niczemu”.
Nie napisałam się tutaj za dużo. Ale to dlatego, że po
pierwsze: nie miałam pomysłu, co jeszcze mogłabym tutaj więcej pisać, a po
drugie: prawdopodobnie powiedziałam tutaj o wszystkim, co mi w tym spektaklu
przeszkadza, co mi nie przeszkadza, co działa, co nie działa, itd. Ale, po mimo
to chyba mi się coś przypomni, kiedy to skończę. To była moja recenzja i nie
wykluczone, że może jeszcze coś napiszę na temat „Jesus Christ Superstar”, bo
ta rock opera bardzo mi się podobała, aczkolwiek nie oceniam jej równie wysoko,
jak musicalu „Jekyll i Hyde”, a co dopiero jego poznańskiej wersji. I chociaż
jest to spektakl DOBRY i zaskakująco ciekawy, jeżeli chodzi o arki postaci i
samą perspektywę wydarzeń znanych nam z Biblii, to NIE JEST on idealny. To tyle
z mojej strony. Trzymajcie się, pa!