„Wielki powrót musicalu Jekyll & Hyde” – moje odczucia i wrażenia (26.07.2022)

  Przedwczoraj 24.07 dowiedziałam się o czymś bardzo dla mnie przełomowym i totalnie niespodziewanym. Mianowicie – w kwietniu tego roku musi...

czwartek, 21 maja 2020

Jesus Christ Superstar - recenzja

Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że musicalopodobna (bo jest tak naprawdę operą rockową) produkcja Andrew Lloyda Webbera będzie przeze mnie odebrana, jako aż tak fajne doświadczenie. Przedstawienie chociaż jednego etapu życia, jednej z najważniejszych postaci w religii chrześcijańskiej od trochę innej strony, w nieco inny, nieprzeciętny sposób, nie jest łatwym zadaniem (nawet jeżeli ci się to uda, to będziesz musiał się liczyć z konsekwencjami, że znajdą się tacy zagorzali chrześcijanie, którym nie pasuje nic, oprócz standardów ich religii, „których ani mi się waż przeinaczać!”). 

Więc ja byłam w szoku, że zostało to przedstawione w tak uniwersalny i pomysłowy sposób. Rock opera „Jesus Christ Superstar” opowiada o… nie wiem… ostatnich pięciu dniach, ostatnim tygodniu, może… generalnie o ostatnich chwilach życia Jezusa Chrystusa... ale opowiada o tym w nietypowy sposób. Byłam zobaczyć to dzieło z rodzicami w „Teatrze Muzycznym” w Łodzi i muszę powiedzieć, że to jest naprawdę dobre widowisko. Miałam szczególny opad szczęki, kiedy wzięłam pod uwagę fakt, że ten „musical” został stworzony przez kompozytora Andrew Lloyda Webbera, czyli człowieka, od którego dostaliśmy… no… wesolutki (na poziomie 9-10 latków) recital „Koty”, który był o szacunku do tych przesłodkich zwierzątek domowych (mój kolega z klasy ma kota, więc, gdyby to obejrzał, to by się, myślę, nauczył, jak ma się obchodzić ze swoim pupilkiem). Od Webbera dostaliśmy również musical „Upiór w operze”, który jest największym „szajsem”, jakiego w życiu miałam okazję obejrzeć, totalna porażka, bardzo tego czegoś nie lubię! A czemu? A temu, że opowiada NIBY o tym, że nie każdy potwór jest potworem i odrzuceniu społecznym, ale tak naprawdę nie opowiada o tym, że trzeba być empatycznym… tylko o tym, że jeżeli jesteś facetem, to możesz sobie bezkarnie niewolić młode kobiety, bo płeć żeńska to (wg tego musicalu) idiotki, więc i tak się będą ciebie słuchały i zawsze wszystko ci wybaczą, nie ważne, jak chamski, i jak bezczelny dla swojej niewolnicy byś był (nawet daje wam proste wskazówki, jak możecie dręczyć psychicznie kobietę i jeszcze mówi, że to jest dobre). Więc z racji tego, że „Jesus Christ Superstar” stworzył Webber, to ja byłam jeszcze bardziej w szoku, że to się mu udało. Najpierw o oprawie wizualnej. Scenografia była bardzo ładna, najbardziej mi się podobał krzyż, na którym wisiał Jezus. Jeżeli chodzi o choreografię, to ta również była utrzymana na bardzo wysokim poziomie i to wyglądało dobrze.

Jeżeli chodzi o muzykę, to ta jest wspaniała wg mnie, bo ja uwielbiam muzykę rockową, więc to w szczególnie ciekawy sposób wciągało mnie w ten świat. W świat chrześcijańskiego Jezusa. Spektakl zaczyna się narzekaniem Judasza na to, że Chrystus naucza Żydów, a kończy wypłakiwaniem się Marii Magdaleny w martwe ciało Syna Bożego. Czemu wam mówię, jak się ten „musical” zaczyna i kończy? Nie wiem, bo tak po prostu mi się zachciało (aha i przepraszam za spoilery). Powiem wam taki sekret. W Łodzi JCS jest wystawiane po angielsku z polskimi napisami wyświetlanymi na ekranie nad sceną (ale aktorzy, którzy w tym występują, normalnie grają po polsku i Polakami są, po prostu „Teatr Muzyczny” wystawia JCS po angielsku, bo… bo tak), a dla mnie to jednocześnie było super, bo się mogłam poduczyć angielskiego (korzystając z tej okazji totalnie olewałam napisy, a zamiast tego słuchałam, co aktorzy śpiewają). Z drugiej jednak strony nie była to dla mnie super sprawa, bo wcześniej przesłuchiwałam sobie x razy cały album z zapisem oryginalnej londyńskiej produkcji z… 1996, bodajże… a tłumaczenia polskiego w życiu nie słyszałam i chciałam pójść zobaczyć „Jesus Christ Superstar” po to, żeby tłumaczenie usłyszeć, a nie po to, żeby usłyszeć oryginał (chociaż, jak mówiłam, ma to plusy w postaci np.: najlepszego sposobu na naukę angielskiego). Teraz czas na ocenianie aktorów, którzy odwalają najwięcej roboty odgrywając spektakl. Omówię sobie kilka ról (nie wszystkie, bo boję się, że mi „papieru” nie starczy… taka wymówka J). Na pewno trzy najważniejsze role w moim podejściu odgrywali: Marcin Franc (Jezus), Janusz Kruciński (Judasz) i Justyna Kopiszka (Maria Magdalena). Aktorzy wypadli świetnie, tym bardziej, że ja dwóch aktorów kojarzyłam. A mianowicie: Franca usłyszałam na kilku youtube’owych materiałach studia „Accantus”, a Kruciński jest moim ulubionym aktorem musicalowym, więc tym łatwiej było mi się przysłuchiwać. Pan Marcin świetnie wczuwa się w rolę takiego duchowego przywódcy zesłanego przez Boga, który nie wie, jaki Bóg ma niby plan chcąc go powiesić na krzyżu, ale przystaje na wyroki boskie, bo wierzy, że Stwórca wie najlepiej, jak zbawić ludzkość. Przy czym, są w tej rock operze tacy bohaterowie, którzy wierzą ślepo, że Jezus jest Bogiem (ale takim, który wyzwoli Izrael w sensie politycznym, a myśli tak np.: apostoł Chrystusa, Szymon Zelota… który śpiewa nawet utwór zatytułowany jego własną tożsamością!). Są też tacy, którzy widzą w Jezusie dobrego człowieka (i nawet zdają się być jego najbliższymi przyjaciółmi), ale nieco się boją, że Jezus posuwa się za daleko oraz są pewni, że jeżeli tak dalej pójdzie, to rzekomy Syn Boży rychło zginie (a taki jest tylko i na wyłączność kolejny apostoł Judasz Iskariota i jest to jedyna biblijna postać, która zaciekawiła mnie bardziej, niż jakakolwiek inna biblijna postać, a czemu, dowiecie się za chwileczkę). Są też tacy bohaterowie, co rządzą pewną ilością ludzi w Rzymie i w Izraelu oraz… są tymi złymi, których się nienawidzi, są tymi, którzy uważają, że jeżeli dadzą Jezusowi „wpajać Żydom do mózgów jego manipulacyjne sztuczki”, to stracą władzę, i z tego powodu organizują pojmanie Jezusa, cały ten jego proces i jego śmierć na krzyżu (tacy są np.: żydowscy arcykapłani, Kajfasz i Annasz, do których, wg Biblii, Jezus zaraz po swoim pojmaniu był na zmianę odsyłany w celu wydania na niego wyroku… a z kolei w naszej operze rockowej jeden jest teściem drugiego i razem z innymi arcykapłanami knują brudny spisek mający na celu unieszkodliwienie rzekomego „politycznego rywala”). Teraz, jak obiecałam, powiem dlaczego jedyną postacią z Pisma „Świętego”, którą naprawdę lubię jest właśnie Judasz. Otóż ja w kościele i na religii w starej szkole (bo się przeniosłam po skończeniu czwartej klasy, a w ogóle, jakby ktoś nie wiedział, teraz chodzę do szóstej klasy i mam dwanaście lat) nasłuchałam się o nim samych negatywnych rzeczy, a mianowicie: ilekroć tylko była o Judaszu jedna wzmianka, to zawsze było to coś w stylu: „Judasz zły”, „Judasz taki”, „Judasz śmaki” (czy coś równie przypisującego miano najgorszego na świecie), a jako jedyny powód podawali najczęściej zdradę Jezusa faryzeuszom za trzydzieści, a wg niektórych przekazów czterdzieści, srebrników („faryzeuszom” czyli tym arcykapłanom, jak ktoś nigdy, do licha ciężkiego, takiego słowa nie słyszał). I niby ja nie powinnam mieć z tym problemu, ale go mam. On nie leży w tym, że ja bronię zdrajcy (bo zdrajca zdrajcą, ale Judasz w Dziejach Apostolskich był naprawdę spoko gościem i ja nie rozumiem, czemu katolicy aż tak strasznie go nienawidzą „BO ZDRADZIŁ”, bo to był fajny facet). Problem leży w tym, że ta cała historyjka ze zdradą Judasza i planem Bożym mającym na celu zbawienie ludzkości, brzmi zupełnie tak… jakby TYLKO Bóg miał specjalne uprawnienia do tego, żeby czynić zło, bo robi to dla większego dobra, ale ludzie już nie mają, nawet jeżeli ciągnie to za sobą dużo lepsze konsekwencje, niż alternatywa (w ogóle sorry za te bardzo długie zdania, ale nie umiem tego inaczej napisać, bo muszę coś więcej napisać, jak czegoś nie rozumiecie, to na spokojnie sobie przeanalizujcie i mi nie panikować, jeszcze raz przepraszam). W sensie, ja ten problem rozumiem, jako niesprawiedliwą sprzeczność o treści: Jeżeli Bóg czyni OGROMNE ZŁO, rzekomo po to, żeby zrobić większe dobro (mogąc bez… absolutnie żadnego wysiłku zbawić świat bez potrzeby Syna, a mianowicie wystarczy, że sobie pomyśli, że chce, żeby świat był zbawiony, a tak się stanie, bo… jest podobno wszechmogący (O ILE TO JEST PROSTSZE I O ILE MNIEJ WYWOŁUJE NIEPOTRZEBNE CIERPIENIE, NIŻ POŚWIĘCANIE CAŁKOWICIE NIEWINNEGO CZŁOWIEKA I WYLEWANIE NIEWINNEJ KRWI, TYLKO DLATEGO, ŻE „OGROMNY BOŻY UMYSŁ” NIE BYŁ W STANIE OBLICZYĆ, ŻE PRZEJAW WSZECHMOCY JEST LEPSZYM ROZWIĄZANIEM!!)) to jest najlepszy na świecie… a z kolei, kiedy Judasz robi to z tego samego powodu, co Bóg (POTEM JESZCZE BARDZO ŻAŁOWAŁ, A NAWET WG. JEDNEJ Z EWANGELII BYŁ SKORY PŁAKAĆ!), to już wtedy to dla chrześcijan jest niefajne „wtedy Iskariota be!”. Ja najmocniej przepraszam, ale uważam, że to jest NIESPRAWIEDLIWE, że pierwsza istota może coś zrobić w konkretnym celu, ale druga istota już nie może tego zrobić W TYM SAMYM CELU, ponieważ pierwsza istota jest silniejsza!! Ale dobra! Już dosyć o tym Bogu! Teraz skupmy się wyłącznie na samej sztuce. Podobało mi się również to, iż po mimo tego, że tytuł tej rock opery brzmi JESUS CHRIST Superstar, to Jezus wcale nie jest tutaj najważniejszy. Znaczy, oczywiście! To on jest centralną postacią dla Maryśki, apostołów, a nawet arcykapłanów, którzy mają przecież straszliwą chrapkę na to, żeby wbić mu nóż w plecy (a swoją drogą, gdyby ktoś się pytał „jaka Maryśka?” to po prostu tak lubię nazywać Marię Magdalenę 😊). Ale to jest kawałek historii Jezusa przedstawiany Z PERSPEKTYWY JUDASZA. Jego oczami wszystko poznajemy, to on jest naszym „narratorem” i widz po prostu najbardziej lubi jego. Kolejna sprawa jest taka, że z racji tego, iż ja nie mam zielonego pojęcia, jaka jest treść polskiej wersji libretta tego „musicalu”, miałam ogromną frajdę z próby tłumaczenia sobie niektórych zdań w czasie spektaklu (bo jak mówiłam na początku starałam się olewać napisy), więc teraz chciałabym wam przedstawić zarówno okoliczności, w których te teksty zostały wypowiedziane, jak i same teksty, bo to naprawdę sprawiało mi przyjemność. Lecimy!

1.     Pierwszy tekst dostajemy już prawie na początku, bo jest to utwór „Heaven On Their Minds” śpiewany przez Judasza o tym, że Jezus błądzi w swojej robocie (pomijając kompletnie fakt, że w sztuce z całej tej szmeraniny postaci poznajemy w pierwszej kolejności właśnie Judasza). Oto cytat: „Listen, Jesus, do you care for your race? Don’t you see, we must keep in our place?”. Nie wiem, czy dobrze rozumiem angielski (pewnie nie), ale wydaje mi się, że chodziło mu tutaj o to, żeby się zbytnio nie wychylali, ponieważ ŻYDZI TO ZDRADLIWY NARÓD I MOGĄ ICH ZNISZCZYĆ. Ale nie jestem pewna.

2.     Drugi cytat pochodzi z utworu „Everything’s Alright”, który śpiewa GŁÓWNIE Maryśka, ale to jest fragment, w którym Judasz się na nią wkurza, ponieważ ta marnuje niesamowicie cenny olejek na maszczenie stópek Jezusa. Oto cytat: „Judasz: Woman, your fine ointment, brand new and expensive should have been saved for the poor. Why has it been wasted? We could have raised maybe three hundred silver piece or more. People who are hungry, people who are starving, they matter more than your feet and hair! Maria Magdalena: Try not to get worried, try not to turn on to problems than upset you, oh… eee… bla, bla, bla, bla, bla 😊”. Zapewne chodziło o to, że Judasz uważa, że ten olejek, którym Maryśka maści Jezusa powinien być przeznaczony dla biedaków (i ja się z tym zgadzam), ale Maryśka Madzia próbuje uspokoić zeźlonego apostoła próbując mu wytłumaczyć, żeby przestał się przejmować innymi ludźmi, a później w dalszej części tej historii TWÓJ JEZUSEK próbuje swojemu jedynemu racjonalnie myślącemu apostołowi przekazać coś w stylu: „OLAĆ ICH! NIECH UMIERAJĄ! MACIE KOCHAĆ TYLKO I WYŁĄCZNIE MNIE!!!”. Oczywiście nie mówi TEGO WSPROST, ale za to wypowiada (a raczej wyśpiewuje, bo w spektaklu nie ma partii mówionych) takie słowa, że wszystko wskazuje na to, iż wyśpiewując je tak właśnie myślał.

3.     Kolejny tekst pochodzi z utworu „This Jesus Must Die” śpiewanego, przez arcykapłanów o tym, że Jezus jest niebezpieczny dla ich statusu społecznego i, że muszą się go jak najszybciej pozbyć. Oto cytat: „Annasz: What then to do about Jesus of Nazareth, miracle wonderman – hero of fools? Arcykapłan: No riots, no army, no fighting, no slogans. Kajfasz: One thing I’ll say for him – Jesus is cool. Annasz: We dare not leave him to his own devices. His half witted fans will get out of control. Arcykapłan: But how can we stop him? His glamour increases by leaps every minute – he’s top of the poll. Kajfasz: I see bad things arising – the crowd crown him king which the Romans would ban. I see blood and distruction, our elimination because of one man. Arcykapłani: Because, because, because of one man. Kajfasz: Blood and destruction because of one man. Arcykapłani: Because, because, because of one, cause, of one, cause of one man. Arcykapłan: What then to do about this Jesusmania? Annasz: How do we deal with the carpenter king? Arcykapłan: Where do we start with a man who is bigger than John was then John did his Baptims thing”. Wydaje mi się, że arcykapłani próbują dociec, co zrobić z Chrystusem, i w końcu wygrywa opcja unicestwienia go.

4.     Tym razem tekst z utworu „Damned For All Time/Blood Money”, w którym Judasz w długim monologu oświadcza arcykapłanom, że zdradzi Jezusa, choć ciężko jest mu to zrobić i, że nie chce za to nagrody, a oni próbują go przekonać, żeby wziął od nich kasę. Oto cytat: „Annasz: Cuit the protesting, forget the excuses. We want information. Get up off the floor. Kajfasz: We have the papers, we need to arrest him. You know his movements, we know the law. Annasz: Your help in this matter won’t go unrewarted. Kajfasz: We’ll pay you in silver, cash on the nail. We just need to know where the soldies can find him. Annasz: With no crowd around him. Kajfasz: Then we can’t fail. Judasz: I don’t need your blood money! Kajfasz: That doesn’t matter, our expenses are good. Judasz: I don’t want your blood money!! Annasz: But the might as well take it. We thing that you should. Kajfasz: Thing of the things you can do with that money. Choose any charity, give to the poor. We’ve noted your motives, we’ve noted your feelings. This isn’t blood money. It’s a fee, nothing… fee, nothing… fee, nothing more. Judasz: On Thursday night you’ll find him where you want him. Far from the crowds in the garden of Gethsemane”. Judasz nie za bardzo chciał te pieniądze wziąć, ale arcykapłani go przekonywali, że to jest okej. I jak ja patrzyłam na tą scenę to sobie myślałam: „Nie! Nie bierz tych pieniędzy, nic im nie gadaj!!”. Ale trudno już! Jak wszyscy pewnie wiecie – stało się! A, swoją drogą, kiedy ja patrzyłam sobie na scenę z „The Arrest”, kiedy to Jezus zostaje wydany przez Judasza, po czym pojmany to na aż cisnął mi się na mózg jeden z cytatów biblijnych o treści: „Judaszu, syna człowieczego pocałunkiem wydajesz?” (przy okazji to mówił Chrystus… no bo, wiecie… Sola Scriptura 😊).

I to chyba tyle z „wielkich” cytatów z piosenek w tej rock operze. Ten spektakl podoba mi się tym bardziej, że przedstawia jakby troszeczkę takie „ateistyczne” spojrzenie na wydarzenia biblijne. Czemu? Ponieważ akcja nie przedstawia tego fragmentu życia rzekomego Syna Bożego w sposób typu: „Tak było naprawdę i basta!”, tylko w sposób typu: „Jedni twierdzą, że Jezusek faktycznie był Synem Bożym, że umarł za grzechy ludzkości, że zmartwychwstał, a inni z kolei twierdzą, że Jezusek był tylko jednym z wielu pomyleńców, którzy byli jakimiś Bożymi Synami wyłącznie w ich chorych umysłach, że nie zmartwychwstał, albo nawet, że w ogóle nie istniał… i tyle! Nikomu nic do tego!”. I ja to rozwiązanie bardzo szanuję, ponieważ ten „musical” (jeżeli tak na niego spojrzeć) mógłby poniekąd nauczyć tolerancji w temacie „religia vs ateizm”. Czy chociażby, na wrzaski wielu duchownych i ignorantów religijnych typu: „NIEBIBILIJNE! JAK ONI W OGÓLE ŚMIĄ NIE WIERZYĆ W NASZEGO PANA!? NIE MAJĄ PRAWA BYĆ BEZBOŻNIKAMI! POSŁANNICY SZATANA! ZŁE, SPALIĆ TO!!”, odpowiada „A, co za pieprzona cholera! Niech sobie będą ateistami, anty-teistami, buddystami, muzułmanami,  czy kimkolwiek innym. Czy to wpływa na kogokolwiek, gdziekolwiek w jakimkolwiek czasie? No, nie!”. I ja to serio mega szanuję, ponieważ w moim odczuciu ten spektakl, ani nie hejtuje ludzi wierzących, ani nie satanizuje ludzi niewierzących. I po mimo tego, że ja sama uważam, że religia jest jedną z najgorszych rzeczy na świecie, to staram się szanować ludzi, którzy uważają, że gdzieś tam w górze istnieje duchowy facet w chmurach. I staram się również, kiedy trzeba, trzymać złośliwe komentarze na wodzy (choć uważam, że to powinno też działać w drugą stronę, a niestety, szczególnie w Polsce, w większości przypadków tak nie jest). Dla mnie morał opery rockowej „Jesus Christ Superstar” jest taki: „Szanuj ludzi, którzy mają inne poglądy, niż ty, pod warunkiem, że nijak nie szkodzą one nikomu, ani niczemu”.

Nie napisałam się tutaj za dużo. Ale to dlatego, że po pierwsze: nie miałam pomysłu, co jeszcze mogłabym tutaj więcej pisać, a po drugie: prawdopodobnie powiedziałam tutaj o wszystkim, co mi w tym spektaklu przeszkadza, co mi nie przeszkadza, co działa, co nie działa, itd. Ale, po mimo to chyba mi się coś przypomni, kiedy to skończę. To była moja recenzja i nie wykluczone, że może jeszcze coś napiszę na temat „Jesus Christ Superstar”, bo ta rock opera bardzo mi się podobała, aczkolwiek nie oceniam jej równie wysoko, jak musicalu „Jekyll i Hyde”, a co dopiero jego poznańskiej wersji. I chociaż jest to spektakl DOBRY i zaskakująco ciekawy, jeżeli chodzi o arki postaci i samą perspektywę wydarzeń znanych nam z Biblii, to NIE JEST on idealny. To tyle z mojej strony. Trzymajcie się, pa!