„Wielki powrót musicalu Jekyll & Hyde” – moje odczucia i wrażenia (26.07.2022)

  Przedwczoraj 24.07 dowiedziałam się o czymś bardzo dla mnie przełomowym i totalnie niespodziewanym. Mianowicie – w kwietniu tego roku musi...

sobota, 14 marca 2020

Upiór w operze (Musical) – recenzja

Nie! Jeżeli od was, Webber i Prince, nie otrzymuję żadnych starań, to ja się też nie będę starała z kłamaniem, że wasz musical mi się podoba. Dzisiaj nie będzie fajnych i na luzie żartów z twórczości tych, którzy dzieło tworzyli. I możecie się w dzisiejszej mojej recenzji pożegnać z chwaleniem całokształtu dzieła i NIE narzekaniem ciągłym o treści: „Ja nie mogę, jakie ci twórcy STWORZYLI ZŁO”. Jeszcze żaden musical mnie tak nie wnerwił, jak ten (a byłam na trzech, z tym włącznie J). Czemu? Z dwóch powodów - po pierwsze: nie wyróżnia się niczym od klasycznych historii o miłości, po drugie:… aż niepojęte jest, jak bardzo… ohydnie głupio próbującym ci wcisnąć to, że jest fajną rozrywką i (o dziwo!) jakimś niezwykłym zrządzeniem losu udanym skokiem na kasę, „The Phantom Of The Opera”, czyli „Upiór w operze”, jest!


Musical „The Phantom Of The Opera” został stworzony przez kompozytora Andrew Lloyda Webbera, po tym, jak dużo zysku przyniosła mu pop-opera „Koty” (ang. „Cats”). I ten musical, podobnie jak wspomniane wcześniej przedstawienie operowe, zarabia TYLE HAJSU, że aż ludzie zaczęli patrzeć już tylko na dochód i liczbę wystawień na Broadway’u danego dzieła i na tej podstawie (bardzo to głupie) stwierdzają, czy musical jest dobry, czy zły.  Dobra, nie ważne, przejdźmy do tematu! Byłam na tym w Białymstoku w „Operze i Filharmonii Podlaskiej” i miałam obawy, ale… spodziewałam się, że mnie zaskoczą i że będzie lepiej. A tymczasem tutaj, nie dość, że serwują mi niezbyt fajną rozrywkę dla mnie, to jeszcze zło na tacy. Ja z każdą sekundą trwania spektaklu myślałam „No, Jezus, Maria! Niech to się już skończy!”. Po pierwsze: SKOŃCZCIE Z TYMI HISTORIAMI O MIŁOŚCI DWÓCH OSÓB, ALBO O BICIU SIĘ O KOBIETĘ MIĘDY JEDNYM FACETEM, A DRUGIM, TO JUŻ DAWNO POWINNO WYJŚĆ Z MODY, TO JUŻ JEST NUDNIEJSZE OD SŁUCHANIA KSIĘDZA W KOŚCIELE! NA, SERIO! OPERA I FILHARMONIA PODLASKA, WYSTAWCIE COŚ LEPSZEGO! Po drugie: ja już miałam styczność z różnymi romantycznymi opowiastkami miliard razy, np.: „Romeo i Julia” Williama Shekspeera. Teraz jeszcze robicie musical na podstawie kolejnej lovenady – (KSIĄŻKA!) „Upiór w Operze” Gastona Leroux. Po co? Nie rozumiem, czemu ludzie nadal na to lecą! W tym nie ma nic nadzwyczajnego! Wy teraz pewnie pomyśleliście, że „Ooo! Ty nie rozumiesz, tu nie chodzi o miłość, tylko o pożądane Upiora względem głosu Christine, i o odrzucenie”. No, teoretycznie – tak. Ale w praktyce to są najmniej ważne elementy w całokształcie fabuły. Najważniejszy element to z kolei to, że nasza panna Daae nie może się zdecydować, czy wybrać wicehrabiego de Changy, czy swego mentora, „Ducha Opery”, którzy obaj czują do niej jakiś rodzaj miłości. Fabuła jest prosta. Młodziutka i ładniutka sopranistka paryskiego „Opera House”, Christine Daae, zostaje nową divą opery, po tym, jak nielubiana przez nikogo „stara” diva, La Carlotta, wynosi się (i widzowie chociaż na chwilę mają tą postać z głowy). Po występie publicznym dowiadujemy się o przyjacielu Christine, wicehrabim Roulu de Changy i o więzi śpiewaczki z przyjaciółką, Meg Giry oraz madame Giry. Roul i Christine spędzają razem czas w pokoju dziewczyny (od razu mówię: niech nie kojarzy wam się to z… sami wiecie czym, bo tego w fabule nie ma). Kiedy Roul wychodzi na chwilę Christine jest przyzywana do lustra przez tajemniczy głos uczłowieczonego demona, jej „nauczyciela muzyki”, Upiora Opery (ciekawostka: jego imię brzmi Eryk, ale w musicalu nie ma o tym wzmianki), którego ona określa wszystkim, jako Anioła Muzyki. Christine schodzi z Upiorem do podziemi teatru (które ten zamieszkuje) i tam przeżywa wiele zaskakujących przygód (m.in. dowiaduje się o tym, że Upiór zakochał się w jej głosie i, że ma dziwnie zdeformowaną lewą połowę twarzy, którą ukrywa pod maską). Wkrótce prowadzi to do wielu… niezbyt fajnych rzeczy w budynku opery. Potem Upiór porywa naszą Christine i żąda od niej wyboru – on albo Roul. Kończy się na tym, że Christine, cholera wie, po co, zaczyna się całować z Erykiem, po czym ten pozwala obojgu młodych odejść i znika. Tyle! Jak dla mnie niezbyt imponujące. A JEDNAK NIE WIADOMO CZEMU TEN TYTUŁ CIESZY SIĘ MIANEM NAJLEPSZEGO MUSICALU W HISTORII! Do tego, czemu, twierdzę, że „Upiór…” to nienajlepszy musical, przejdziemy za chwilę. Najpierw pogadamy o plusach tej produkcji (bo są, ale prawie nic nie znaczące dla mnie). To co na pewno mnie ratowało to to, że efekty specjalne utworzone głównie ze scenografii i choreografii były fantastyczne! Wizualnie to wyglądało świetnie i mega spektakularnie. Kostiumy też były super. Miałam do czynienia z naprawdę ładnymi widokami. Ale ładne widoczki są zwykle dla mnie najmniej ważne, olać ładne widoczki. Drugą fajną rzeczą była obsada. Aktorzy grali super, po mimo tego, że niemal wszystkich widziałam pierwszy raz na oczy i nawet o nich nie słyszałam. Dwóch aktorów jestem na stówę pewna, zarówno z wyglądu jak i z głosów, wiedziałam, że to oni, a mianowicie w rolach Upiora i Christine – Damian Aleksander i Edyta Krzemień. Jak zobaczyłam panią Edytę, jako Christine, to myślałam sobie „Super!”, bo to właśnie ją chciałam w tej roli zobaczyć. Jeżeli chodzi o postać Upiora, to pokładałam nadzieję w zobaczenie Tomasza Steciuka. Czemu? Bo z materiałów wiedziałam, że nadaje się do tej roli najbardziej. „Niestety” jednak okazało się, że trafiłam na Damiana Aleksandra. Specjalnie dałam niestety w cudzysłów, bo choć, chciałam bardzo zobaczyć na scenie pana Tomka, przekonałam się, że nie można nie być zadowolonym z tego, co na scenie wyczynia pan Damian. Jeszcze powiem, że Edyta Krzemień jest świetną aktorką, jedyna rola, jaka jej tak średnio wyszła, to rola Emmy z „Jekylla i Hyde’a”. Jeżeli chcecie wiedzieć dlaczego, to zachęcam do zajrzenia w notkę, w której recenzuję właśnie ten musical. Ale rola Christine wyszła tej aktorce całkiem fajnie. Trzecią naprawdę wspaniałą rzeczą były utwory. Muzyka do tego musicalu jest przepiękna. Najlepsze utwory wg. mnie to: „Lustro”, „Upiór Opery”, „Noc Muzykę Gra”, „Stąd Odwrotu Nie Ma Już” i „Jeszcze Raz Loch Rozpaczy/To Zbrodniarza Trop”. Piosenki są bardzo dobre, mają bardzo ładne podkłady, i pięknie przetłumaczony tekst (a jeszcze z tymi mocnymi głosami aktorów, to już w ogóle wyglądało to świetnie). To tyle! Koniec plusów tej produkcji. Teraz przechodzimy do minusów. Jest ich dużo. Głównie to, że niezbyt mądre zachowania postaci są niczym nieuzasadnione, odwrotnie było w przypadku „Jekylla…”, a nawet tą… niezwykle odrażającą i żenującą scenę łóżkową, da się jakoś logicznie uzasadnić. Ale wracamy do „Upiora…”! Podam wam przykład głupoty z utworu „Lustro”, demon Eryk przyzywa Krystynę do tego lustra, a ta, jak zahipnotyzowana zaczyna powoli sobie podchodzić (jak pani Edyta podniosła tą rękę, to to wyglądało tak głupio) i w ogóle nie zwraca uwagi na to, co się wokół niej dzieje. Czemu ona się nie zastanawia, co to za głos i skąd on dochodzi, tylko bezmyślnie podchodzi? Gdyby mnie jakiś podejrzany głos wzywał, to ja bym nie wyglądała, tak jak bym zobaczyła na przykład puszkę z colą wielkości wieżowca, w którym mieszka moja babcia. Teraz kolejne zachowanie, które mi się nie spodobało! Jak jest piosenka „Noc Muzykę Gra” to, jak Upiór śpiewa, żeby Christine się poddała tej całej jego „ciemności”, to ona się go bezmyślnie słucha, nawet nie myśli, czy to będzie dla niej dobre, czy nie, po prostu to robi. Ja, kiedy to zobaczyłam, to sobie pomyślałam: „Boże Święty, kobieto, ty jesteś z Półwyspu Arabskiego, że robisz wszystko, co ci każe facet!?”. Ja na jej miejscu bym podziękowała już przy wzywaniu. Ostatni przykład! Kiedy jest utwór „Stąd Odwrotu Nie Ma Już”, to JAKIM CUDEM nikt nie zauważył różnicy (chociażby w budowie ciała) między Upiorem, a tym… fałszujący śpiewakiem, w roli Don Juana (nawet przed Christine musiał się dopiero ujawnić!). Jak to się stało, że wszyscy się zorientowali, że to on dopiero w momencie, jak Christine ściągnęła mu maskę!? Jak? Dlaczego oni, żeby się zorientować potrzebowali dopiero bezpośredniego pokazania im tego? A w ogóle, nie rozumiem, czemu, tam każda jedna postać musi się chociaż na 10 sekund stać głupia! Teraz łaskawie przedstawię wam logikę świata „Upiora w operze” widzianą moimi oczami:
1. Nie dostrzegasz czegoś, dopóki, nie pokażą ci tego bezpośrednio!
2. Zdarzy ci się w ogóle nie mieć mózgu – bezmyślnie słuchasz się tego, kto ci każe zrobić cokolwiek, a żebyś się ogarnął musi cię dopiero ktoś powstrzymać!
3. Czyś ty mądrym, czyś ty głupim, zawsze cię bezmyślność zgubi!
Tak prezentuje się lista zasad logiki świata przedstawionego w tym musicalu (mam nadzieję, że ostatnia zasada, w formie wierszyka, mi wyszła J).
Ten musical, to zbiór scen polegających na głupim zachowaniu przynajmniej jednej postaci z utworami tylko jeszcze bardziej potwierdzającym głupotę danego bohatera. Postacie dodane do musicalu (dwaj dyrektorzy opery, epizodyczni śpiewacy, La Carlotta) są z księżyca wzięte oraz są tylko wisienką na torcie żenady, głupoty, nonsensu, bezmyślności i braku samodzielnego myślenia u wszystkich postaci. Ten ostatni problem chciałabym omówić. Bardzo przepraszam, ale w musicalu „Upiór w operze” żadna z postaci nie umie samodzielnie myśleć - dosłownie nikt!!!! Każdy komuś lub czemuś podlega! Upiór podlega własnym urojeniom psychicznym, Christine podlega Upiorowi, Roul podlega zarządowi teatru, dyrektorzy opery podlegają stereotypom, La Carlotta podlega własnej głupocie, śpiewacy podlegają Carlottcie, Meg i tancerki podlegają madame Giry, a madame podlega współczuciu kierowanemu do Upiora!
Na koniec chciałabym powiedzieć, że ten spektakl nie sprawił mi prawie żadnej przyjemności, więc proszę, nie miejcie pretensji do mojej osoby, że recenzja składa się tylko na niecałe 4 strony i że według mnie „Upiór w operze” to jedna wielka kopalnia głupoty w zasoby swe bardzo bogata. Wiele osób to kupiło, ja, natomiast, nie, i bardzo współczuję aktorom, że musieli grać takich błaznów. Zobaczymy, może następny musical będzie lepszy, jak na razie I’m angry! Nie musicie się z tym zgadzać, ale chyba przynajmniej wiecie, już, że nie każdy lubi to, co wszyscy. To tyle z mojej strony. Trzymajcie się, pa!